Natalia Natu Przybysz oraz Tymon Tymański we wrocławskim Starym Klasztorze [relacja]
Sierpniowa sobota, zachód słońca, a w perspektywie uniesienia muzyczne zafundowane przez utalentowanych polskich artystów - czego chcieć więcej? Magiczna atmosfera klubu muzycznego Stary Klasztor, który choć w centrum Wrocławia, to jednak ukrywając się nieco za zielenią daje poczucie intymności, była zdecydowanie najlepszym tłem dla koncertu wybitnych artystów polskiej sceny muzycznej - Natalii Natu Przybysz i Tymona Tymańskiego & The Transistors, który odbył się w 16 sierpnia 2014 r.
W ten sobotni wieczór zostałam w brutalny sposób wyciągnięta ze świata nieskomplikowanej i banalnej muzyki, jaką jesteśmy na co dzień bombardowani i zostałam wrzucona do bezdennej skrzyni pięknych dźwięków, wyczucia i groove'u. Już po pierwszych minutach obydwu koncertów obiecałam sobie powiększenie mojej kolekcji płyt o kolejne dwie przy najbliższej możliwej okazji.
Zaczęło sie z lekkim opóźnieniem, jakby dozując nam emocje i wyczuwając rosnące wyczekiwanie. Stary Klasztor pękał w szwach, część osób usadowiła sie nawet na podłodze w oczekiwaniu na Natu. I zdecydowanie było warto. Kilkanaście minut po 19 na scenie pojawili się muzycy wraz z bosonogą Natalią, która od razu zaczęła pięknie i magicznie, prezentując nam swoje nowe utwory (proponując wymyślenie tytułów dla niektórych z nich, jeszcze nienazwanych :)). Nie mam pojęcia, w jaki sposób w tak drobnej kobiecie mieści się tyle mocy i feelingu - byłam zaskoczona faktem, że już po chwili trafiła w moim własnym rankingu niskich kobiecych głosów Polek na jedno z czołowych miejsc. Z każdym dźwiękiem wypływała z niej (tak, wypływała wręcz!) niesamowita szczerość, a świetni muzycy za jej plecami ogarniali słuchaczy klimatem R&B i soul'u. Większą część setlisty stanowiły jej polskie teksty, choć pojawiły się też piosenki Janis Joplin, był też duet z Tymonem Tymańskim w piosence Dlaczego. Jedną z najpiękniejszych piosenek wieczoru była zdecydowanie Królowa śniegu - Natu utkała nam cudowne dźwięki, od których od wczoraj nie umiem się uwolnić.
Zaraz po Natalii na scenie pojawili się chłopaki z The Transistors, dostrajając się i przygotowując nas psychicznie na skok na główkę - z głębokich i ciepłych dźwięków wprost w rock'n'rollowe brzmienie gitary i głosu Tymona Tymańskiego. Zaryzykuję stwierdzeniem, że to była chyba najlepsza konferansjerka sceniczna, jaką w życiu słyszałam - żeby publiczność nie czuła się zaniedbana co chwilę muzycy wymyślali coraz to lepsze żarty. Ale już po kilku minutach mocnym tąpnięciem zaczęli muzyczną podróż przez nie tylko własne piosenki, ale również repertuar "od Elvisa po Queens of the Stone Age"- jak zapowiedział na początku Tymon. Do wyczekiwanej piosenki Bigos heart po prostu nie dało się nie podrygiwać stopą i nie grać w powietrzu na wyimaginowanej perkusji. Buchający ze sceny testosteron po chwili przycichł za sprawą przepięknego wykonania w duecie z Natalią Przybysz piosenki Space Oddity, którą w oryginale wykonywał David Bowie.
Cały koncert, mimo że mógłby się wydawać bardzo różnorodny klimatycznie, był spójny i przemyślany - rozpoczęcie głębokie, z piosenki na piosenkę coraz mocniejsze, przejście do energetycznej eksplozji, by z powrotem wprowadzić trochę spokoju duetem artystów i zakończyć mocnym gitarowym riff'em. Już nie mogę się doczekać płyty Natu Przbysz, która będzie zawierała wszystkie te piękne dźwięki i prawdziwe teksty, które od wczoraj nie chcą mnie opuścić, jak również na kolejnego koncertu Tymona i The Transistors - zapewne tym razem, jak to zwykle bywa w ich przypadku, w bardziej kameralnym miejscu przy stałej publiczności.
Sobotni koktajl dźwięków - wstrząśnięty, nie zmieszany - uważam za jeden z lepszych, jakich próbowałam.
0 komentarze: