Daniel Spaleniak - Dreamers [recenzja]
Autor: K.O. |
Daniela Spaleniaka już Wam przedstawialiśmy. Czas przyjrzeć się bliżej Jego debiutanckiemu krążkowi. Przeczytajcie naszą recenzję: Daniel Spaleniak - Dreamers.
Daniel Spaleniak - Dreamers / Antena Krzyku / 2014
Delikatne rozpoczęcie muzycznej wiosny za sprawą
debiutanckiego albumu Daniela Spaleniaka.
Tak, to jest możliwe. Już od
pierwszego, ponad minutowego intro Black Notebook czuć, że to co za chwilę się
wydarzy, nie będzie tradycyjne, popowe, przesiąknięte znanymi wszystkim
dźwiękami.
Przez większość portali określany jest jako niezwykłe
objawienie alternatywnej sceny muzycznej w naszym kraju. Przez długi czas takiej
muzyki brakowało na naszym rodzimym podwórku. Jakiej? Autorskiej, świadomej i
niezależnej. Teraz zauważamy coraz więcej młodych, debiutujących artystów,
którzy mają coś więcej do zaprezentowania. Nam to nie przeszkadza. Wręcz czujemy
się coraz lepiej przy takich dźwiękach.
Pierwsza myśl jaka nasuwa się po przesłuchaniu albumu Dreamers…
męski odpowiednik wokalu projektu BOKKA. Jednak tym co ich łączy jest nie
tylko wokal, ale swojego rodzaju tajemniczość, ten mglisty skandynawski klimat,
który dodaje smaku i wyostrza zmysły. To muzyka, która najmniej potrzebuje
wspaniałej oprawy scenicznego show, a bardziej uwagi jej odbiorcy.
Czego możemy się spodziewać po przesłuchaniu całości, która
trwa niespełna czterdzieści minut? Delikatności, którą Daniel nas zaraża. Subtelności,
która porusza od pierwszych dźwięków. Eksperymentów wokalnych, które mimo tego
mglistego klimatu, wprowadzają dużo świeżości. Magii, która wpleciona między
dźwiękami, daje to coś, do czego chce się jeszcze wracać i czuje się permanentny
niedosyt.
Trzeba przyznać, że mimo braku rozbudowanych i efekciarskich
aranżacji instrumentalnych, warstwa dźwiękowa jest bardzo mocną stroną tego
albumu, a tajemniczy, surowy i czasem mroczny wokal, idealnie wpisuje się w całość. Głosu Daniela
jest tu zdecydowanie mniej, niż gitar, delikatnej elektroniki i bitu, które
przeplatają się w tle. Wszystko jest jednak na swoim miejscu, proporcje są wręcz
idealne. „My Name Is Wind” jakby
kwintesencja wszystkiego. Pozostawmy to w pewnym niedopowiedzeniu…
Jeśli jesteście Marzycielami, koniecznie wieczorem
zamknijcie się w pokoju, odłóżcie wszystkie technologie na bok, załadujcie
debiutancki krążek Dreamers i dajcie się ponieść… dźwiękom? Marzeniom? Gwarantowane,
że po kilku minutach odpłyniecie i nie zauważycie, kiedy nastąpił koniec. Ot,
cała filozofia.
0 komentarze: