Spring Break opanował Poznań [relacja]
Autor: Karolina Łojko
Ostatni weekend w Poznaniu upłynął fanom dobrej muzyki pod znakiem biegania, braku czasu, ale przede wszystkim masy fantastycznych koncertów.
II edycja poznańskiego festiwalu Spring Break była szumnie zapowiadana już od dawna. Zespoły zaproszone przez organizatorów dawały jasno do myślenia: tam po prostu trzeba się wybrać. Kto posłuchał głosu rozsądku, na pewno nie żałował. 3 dni, 13 miejsc i ponad 70 wykonawców, równało się nie lada wyzwaniem by ustalić własny line-up. Subiektywność w tej kwestii była nawet bardzo wskazana, w końcu od wyboru do koloru. Mój line–up oczywiście też był w pełni autorski i wątpię, że znalazłabym kogokolwiek, z kim choć w połowie pokrywały się moje plany koncertowe. Jednak starałam się, aby zobaczyć, a przede wszystkim usłyszeć jak najwięcej.
Czwartek rozpoczął się bardzo spokojnie. Olivier Heim w bardzo klimatycznej Scenie na Piętrze zaczarował publiczność wokalem i oczarował próbując mówić po polsku. Wieczornym head-linem był Skubas. Tłum zgromadzony w Sali Wielkiej CK Zamek wysłuchał fantastycznego, ponad godzinnego koncertu. Radek zaprezentował zarówno piosenki z poprzedniej, jak i z nowej płyty. Porywał publiczność i do tańca i do zadumy. Kołysanka brzmiała, jakby śpiewał ją tylko dla swojego synka, Nie mam dla ciebie miłości rzewnie zanuciła cała sala, a cover Dabb Paronoje z cudownym, energetycznym bitem nie pozwalał ustać spokojnie w miejscu. Czwartek dość skromnie, ale prawdziwe granie dopiero się zaczynało…
Piątkowy maraton zaczęłam w fantastycznym towarzystwie. Piotr Zioła to chyba moje największe odkrycie festiwalu. Charyzmatyczny wokal, ciekawe teksty, niebanalne aranże. Szykuje się na prawdę fajny debiut, zwłaszcza, że pieczę nad płytą 19- latka objął Marcin Bors. Koniecznie trzeba przyglądać się jego poczynaniom. Ze spokojnego, klimatycznego koncertu w Alternativa Club przeniosłam się do świata o 180º innego. W Starym Kinie bowiem występowali chłopaki z Rusty Cage. Na tym koncercie znalazłam się przez przypadek, ale bez przypadku zostałam. Energia i ekspresja wokalisty porwały publiczność. Wszystko w bardzo amerykańskim stylu. To nie jedyny zespół z Krakowa, który zaprezentował się tak wyraziście w piątkowy wieczór. Straight Jack Cat dosłownie roznieśli scenę w Blue Note. Energia jaką mają te chłopaki napędziłaby elektrownię. Trzy EP-ki na koncie, a każda ciekawsza od poprzedniej. Jednak koncerty, to chyba to, w czym czują się najlepiej. Po prostu rock&roll. Mary Komasa będzie czarować. Tak powinien być zapowiadany występ tej jakże wszechstronnej dziewczyny. Sama komponuje, pisze teksty, gra i śpiewa. Można rzec kobieta renesansu. A do tego wszystkiego aura jaka ją otacza... Niesamowita. Fantastyczna! Aż brak słów, żeby wyrazić zachwyty. CK Zamek był jak z bajki. W tej magicznej aurze udałam się do Sceny na Piętrze. Występujący tam Sjón także nie zawiódł. Wprowadzili słuchaczy w świat muzyki alternatywnej, silnie, jak sami zaczają inspirowanej fascynacją Islandią. Ciekawy wokal Kacpra Kaczmarka, stylistyka niczym ze starego filmu, teatralne wnętrze, wszystko złożyło się na bardzo ciekawy koncert. Szkoda tylko, że tak szybko musiał się skończyć. Na nocne rozluźnienie opcji było kilka. W ramach After Party, Projekt Lab oferował koncerty na trzech piętrach. Można było i odreagować po całodniowym maratonie i posłuchać dobrej muzyki. Dodatkowo w samym centrum klubów koncertowych swój DJ SET mieli Kędzierski & Kovvalsky. Dobra muzyka, tylko odrobinę za mało miejsca, w porównaniu z ilością chętnych.
Sobota jak dla mnie zapowiadała się bardzo ciekawie, ale też bardzo intensywnie. O 18 w Dragonie fenomenalny koncert dała Stonkatank. Miałam już okazję kiedyś oglądać chłopaków i stwierdzam, że z koncertu na koncert są coraz lepsi. Perkusista jest niewątpliwie jednym z najzdolniejszych młodych bębniarzy, jakich miałam okazję słuchać. Z Dragona w ekspresowym tempie udałam się kolejny raz do Sceny na Piętrze, bowiem swój występ rozpoczynała już Trupa Trupa. Odczucia po przesłuchaniu płyty, a po wysłuchaniu koncertu są o niebo różne. Na żywo jest jeszcze bardziej mrocznie i tajemniczo. Całkowicie coś nowego, ale bardzo wciągającego. Po Trupie czekał mnie największy head-line całego festiwalu, brytyjski zespół Years&Years. Na Dziedzińcu Różanym CK Zamku było to doskonale widoczne. Wierni fani, ale też zwyczajni uczestnicy festiwalu nie zawiedli, tłumnie się gromadząc. Można uznać, że ten występ kłócił się z ideą Spring Break. Z założenia miał pokazywać młodych, polskich, zdolnych, a tu zdobywcy nagrody BBC Sound of 2015. Jednak sam koncert okazał się niezwykle udany. Publiczność szalała, zespół wydawał się być bardzo zadowolony, pogoda dopisała. Czegóż można chcieć więcej. Następnie Dziedziniec miał znaleźć się pod panowaniem Meli Koteluk, ja jednak zdecydowałam się na wersje bardziej lokalną, poznańską i wybrałam Krzyśka Zalewskiego i Muchy. Ten pierwszy, może nie z Poznania, ale ze stolicą Wielkopolski silnie poprzez współpracę z Muchami związany. Sam występ, co u Krzysztofa jest normą, niesamowicie uroczy. Na szczególne wspomnienie zasługują fakty historyczne z dziejów Poznania, jakimi między piosenkami zasypywał publiczność. Oprócz dawki dobrej muzyki, w cenie biletu była jeszcze lekcja historii. Pomysłowość na 5+. Jako zakończenie oficjalnej części festiwalu zaprezentowali się ulubieńcy miejscowej publiczności, ich chłopaki, czyli Muchy. To jest zespół, który nie zawodzi. Z pazurem, charyzmą i niesłabnącą radością z bycia na scenie, odegrali swoje największe hity. Przy Nie przeszkadzaj mi bo tańczę krzesełka w Scenie na Piętrze tylko przeszkadzały tańczącej publiczności. Perfekcyjne zamknięcie, z lekkim niedosytem, że tak krótkie.
W niedzielę przygotowano mały bonus dla fanów zarówno muzyki, jak i futbolu. Na boisku przy INEA Stadionie zaciętą walkę stoczyli poznańscy muzycy z organizatorami i dziennikarzami. Bardzo ciekawa inicjatywa, pozwalająca inaczej spojrzeć na świat muzyki. Z kronikarskiego punkt widzenia, trzeba tylko dodać, że mecz zakończył się remisem 10:10 i o wygranej musiały rozstrzygać rzuty karne. Piknikowa atmosfera, tak udzieliła się zawodnikom, że wynik nie jest w 100 procentach pewny, ale najprawdopodobniej również tu, nie było rozstrzygnięcia. Wszyscy zostali więc zwycięzcami.
Spring Break 2015 przeszedł już do historii. Różnorodność koncertów niejednego fana dobrej muzyki przyprawiła o ból głowy, na co się zdecydować. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. I pop, i rock, i elektronika. Wszystkiego pod dostatkiem. Mam nadzieję, że Spring Break nadal będzie się rozwijać, bo zaczyna na stałe wpisywać się do kalendarza festiwali, na których po prostu trzeba być.
fot. https://www.facebook.com/SpringBreakShowcase |
0 komentarze: