Of Montreal – Aureate Gloom [recenzja]
Autor: Marta Lewandowska
Of Montreal to zespół indie popowy, znany z robienia kolorowych szopek i rozweselania swoich fanów nie tylko radosnymi występami, ale przede wszystkim wesołymi brzmieniami. Ich najnowszy album Aureate Gloom, który ukazał się 3 marca, wprawi w dobry nastrój największego ponuraka! Przeczytajcie naszą recenzję tego krążka.
Podobno aktorzy wolą wcielać się w role ciemnych charakterów, bo te wydają się im ciekawsze. of Montreal jednak bardzo dobrze bawi się po jasnej stronie mocy, wciągając na tę stronę czasem melodyjność, czasem nuty groteski i kiczu. Nie inaczej stało się na najnowszym krążku tej grupy. Wydaje się zresztą, że jest to najbardziej melodyjny i dopracowany album w ich dotychczasowym dorobku. Mniej jest na nim zgrzytów, więcej tupania w takt nóżką.
Aureate Gloom przenosi słuchacza odrobinę do lat 80-tych. Słychać wyraźne inspiracje zespołu tą dekadą, do tego stopnia, że sama mam ochotę umalować powiekę oka na niebiesko, założyć klasyczne dżinsy i szaleć w rytm ich piosenek. Płyta jest dość równa. Zwalnia tylko po to, by przyspieszyć, cichnie tylko po to, żeby przygotować nas na chwilę hałasu i wrzasku. Trochę tu gitar, a trochę elektroniki. Odkrywanie na nowo lat 80-tych to może nie żadne odkrywanie Ameryki (tę odkryto trochę wcześniej!), jednak dźwięki, jakie serwują nam of Montreal, są miłe dla ucha, pełne życia i energii. Skończyła Ci się kawa? Energetyk? of Montreal doda Ci skrzydeł!
Trochę zaskakujące zdaje się heavy-metalowe intro do Bassem Sabry, ale już po chwili przekonujemy się, że glany okażą się zbyt ciężkimi butami, by w nich podrygiwać w rytm słuchanej muzyki. Last Rites at the Jane Hotel to utwór gitarowy, który jednak momentami rozmydla się i pozwala rozmarzyć… by znów obudzić nas gitarowym riffem! Empyrean Abattoir to już niemal bezpośrednie wyciąganie nas za uszy na parkiet, a jeśli zdążymy się zmęczyć, możemy złapać chwilę oddechu, słuchając zapętlającego się Aluminum Crown czy kołyszącego Virgilian Lots.
Trochę więcej orzeźwiającego hałasu czeka nas w
drugiej połowie krążka. Najpierw powarczy na nas Monolithic Egress, zarówno wokalnie, jak i gitarowo. Melodyjność
perkusji w Apollyon of Blue Room bezwiednie niemal wprawi w ruch nasze ramionka i biodra, a przy Estocadas z pewnością na wszystkie
strony zacznie też machać głowa. Chthonian
Dirge for Uruk the Other to jeden z najbardziej niepokojących kawałków na
płycie, który ma nas chyba przygotowywać do miękkiego lądowania po
wcześniejszych pląsach. Ostatni utwór, Like
Ashoka’s Inferno of Memory, to mój ulubieniec na płycie, wykorzystujący
różne nastroje i pomysłowo łączący wiele styli muzycznych w gładką całość.
Kwiecistość Aureate i mroczność Gloom najłatwiej
będzie Wam jednak zrozumieć, jeśli nabędziecie płytę, podkręcicie dobrze
głośniki i spojrzycie w lustro, by nieoczekiwanie zobaczyć w nim odbicie swoich
falujących do taktu części ciała. Polecam każdemu taką chwilę przyjemności!
0 komentarze: