Bad Light District - Science of Dreams [recenzja]
Autor: bk
Bad Light District, niektórym znana bardziej, innym nieco mniej, pięcioosobowa formacja poruszająca się w klimatach rocka alternatywnego, indie czy dezorient. Wspominają o marzeniach... a dowodem na to jest ich nowe wydawnictwo. Przedstawiamy Wam Science of Dreams!
Przygodę z albumem Science of Dreams zaczynamy ze spokojnym, jednak nabierającym z każdą sekundą tempa, numerem Don't Tell Me the Ending. Choć trwa on ponad pięć minut, nie jest najdłuższym utworem na tej płycie. Ciepły wokal Michała Smolickiego ma w sobie coś, co rewelacyjnie pasuje do serwowanych dźwięków, a jednocześnie uspokaja i zachęca do dalszej podróży. Ale nie powinniśmy być tym zaskoczeni, motyw wokalu znamy z dwóch wcześniejszych albumów BLD czy innych projektów Michała. Table Leg z kolei zachęca, przynajmniej mnie, do lekkiego poruszania się. Słuchając tego numeru, w tym samym momencie mam ochotę wstać i wspólnie z tłumem skakać przy scenie. Jest dość energicznie, ale tylko przez moment...
El Pato prowadzi nas przez ten korytarz dźwięków, który zdecydowanie spodoba się lubiącym rockowe ballady. Wciąga już, albo dopiero, po pierwszej minucie. Nie lubię porównywać do innych zespołów, ale jeśli ma to być pozytywne zbliżenie, na myśl przychodzi mi formacja The National. Podobne skojarzenia czy odczucia mam przy utworze Niehalo, czyli jedne z najbardziej smutnych brzmień na tym albumie.
A jeśli przez moment zrobiło Ci się duszno, Twoją uwagę odwróci Just Smile and Wave. Jak zapowiedzieli w tytule, tak zrobili. W moim odczuciu BLD zadbali o to, abyśmy nie mogli się nudzić. Choć materiał nie jest lekki w odbiorze, całość jest bardzo spójna ze sobą. Bas, post-rockowe gitary i ten wokal, o którym pisałem już wcześniej. Są momenty, kiedy nie zauważam, że słucham już kolejnego numeru. Śmiało mogę stwierdzić, że przy Science of Dreams można odpocząć. Co więcej, przed oczami pojawiają mi się obrazy, które rysuje muzyka Bad Light District. Nie jestem zmęczony mocnym waleniem w perkusję, talerze czy wymuszonym wrzaskiem. I nawet dłuższe instrumentale nie przeszkadzają mi w tym wypadku, choć często przy nich cierpię.
Co więcej mówić? To, że trzeba sięgnąć po ten krążek? To chyba oczywiste. Aha, i chłopaki udowadniają, że krakowska scena muzyczna może mieć się dobrze. Przemyślane, rockowe, gitarowe brzmienia i wokaliści, którymi można się chwalić. I tyle!
0 komentarze: