Artur Rojek – Kraków, Klub Studio - 13.11.2014 [relacja]
Autor: Paweł Wilk
W czwartek 13 listopada w krakowskim Klubie Studio wystąpił Artur Rojek. Artysta zaprezentował materiał ze swojego debiutanckiego solowego albumu - Składam się z ciągłych powtórzeń. Przeczytajcie naszą relację z tego wydarzenia!
Ten rok zdecydowanie należy do niego. Wiosną rozpoczął nowy rozdział swej muzycznej kariery, zapoczątkowany wydaniem solowego debiutu - pokrytego platyną krążka Składam się z ciągłych powtórzeń. To właśnie ten materiał zapewnił mu niekwestionowaną pozycję lidera tegorocznych podsumowań i wyróżnień. Występy na najważniejszych festiwalach, utwory na pierwszych listach przebojów, a mimo wszystko nadal zachował klimat lekkiego wycofania i alternatywy. Po marcowym koncercie w Krakowie musiałem zobaczyć czy Rojek zmienił coś w swojej koncertowej prezencji przez ten czas. Jakie wnioski??
Pierwszy wniosek, który nasunął się od razu po wejściu do klubu to fakt, że udało mu się zapełnić cały Klub Studio w środku tygodnia, w czwartek! Już dawno nie byłem na koncercie, który przy takiej cenie biletów był tak zapełniony, że każdy stał z kimś ramię w ramię, a to wszystko w tygodniu. Druga sprawa, był to chyba pierwszy koncert bez charakterystycznego, dużego loga "AR" na scenie, zastąpiły go gustowne zasłonki. Trzecia i ostatnia sprawa - publiczność znała praktycznie każdy tekst piosenki i głośno go śpiewała, co złożyło się na całkowite odśpiewanie Syren przez widownię w trakcie bisu. Jeżeli chodzi o sam występ na scenie, to setlista była praktycznie taka sama jak w marcu. Umówmy się, że mając 10 utworów na płycie nie bardzo można pokusić się o jakieś szczególne roszady w setliście.
Koncert zaczął się utworami Kokon i Lato 76, czyli tak jak zazwyczaj miało to miejsce. Publiczność obudziła się bardziej na trzecim utworze czyli Krótkie momenty skupienia i po tym numerze było juz tylko lepiej. Tańczący Rojas na scenie, szalejący tłum to wszystko składało się na niesamowite doznania. Widać, że czuje się na scenie jak ryba w wodzie. Do pierwszej części koncertu Rojek dorzucił cover Low - Over the ocean oraz utwór Johnego Casha Ring of fire w tanecznej wersji. Nie zabrakło świetnego wykonania Good day my angel z repertuaru Myslovitz czy Dom nauki wrażeń Lenny Valentino. Na bis były, jak już wcześniej wspomniałem, Syreny odśpiewane przez tłum (pierwszy raz!), Czas który pozostał również w dużej mierze odśpiewany przez publiczność oraz Pomysł 2. Gdy muzycy się kłaniali i schodzili już ze sceny, rozentuzjazmowana publiczność nie miała zamiaru się żegnać, Wielki aplauz i wspólnie wykrzyczane "Dziękujemy!" przekonało zespół aby zagrać jeszcze jeden utwór... Beksa... który również widownia wyśpiewała z Arturem.
Jedna z rzeczy, której Rojkowi nie można odebrać to to, że świetnie brzmi na żywo. Odkąd wydał solowy album stał się innym człowiekiem. Ciągle jest małomówny, ale to jego urok. W zamian za to tańczy i skacze po scenie co kiedyś było nie do pomyślenia. Towarzyszą mu doskonali muzycy, którzy bez wątpienia wnoszą do występów nie tylko genialną oprawę muzyczną ale także sporo pozytywnej energii. Można by dyskutować o tym jak wygląda granie na bis tych samych utworów, które były w podstawowym secie. Ale jak to widać dobitnie na przykładzie Artura, ten pomysł się sprawdził, w końcu składa się z ciągłych powtórzeń ;) Atmosfera na koncercie była bardzo dobra, podobnie jak nagłośnienie i cała techniczna otoczka. Jedyna rzecz, która mogła denerwować nie była związana z muzyką, a z ludźmi. Można było odnieść wrażenie, że część z nich przyszła nie na występ, a na spotkanie towarzyskie co mogło skutecznie utrudnić przyjemny odbiór koncertu.
W czwartek 13 listopada w krakowskim Klubie Studio wystąpił Artur Rojek. Artysta zaprezentował materiał ze swojego debiutanckiego solowego albumu - Składam się z ciągłych powtórzeń. Przeczytajcie naszą relację z tego wydarzenia!
Ten rok zdecydowanie należy do niego. Wiosną rozpoczął nowy rozdział swej muzycznej kariery, zapoczątkowany wydaniem solowego debiutu - pokrytego platyną krążka Składam się z ciągłych powtórzeń. To właśnie ten materiał zapewnił mu niekwestionowaną pozycję lidera tegorocznych podsumowań i wyróżnień. Występy na najważniejszych festiwalach, utwory na pierwszych listach przebojów, a mimo wszystko nadal zachował klimat lekkiego wycofania i alternatywy. Po marcowym koncercie w Krakowie musiałem zobaczyć czy Rojek zmienił coś w swojej koncertowej prezencji przez ten czas. Jakie wnioski??
Pierwszy wniosek, który nasunął się od razu po wejściu do klubu to fakt, że udało mu się zapełnić cały Klub Studio w środku tygodnia, w czwartek! Już dawno nie byłem na koncercie, który przy takiej cenie biletów był tak zapełniony, że każdy stał z kimś ramię w ramię, a to wszystko w tygodniu. Druga sprawa, był to chyba pierwszy koncert bez charakterystycznego, dużego loga "AR" na scenie, zastąpiły go gustowne zasłonki. Trzecia i ostatnia sprawa - publiczność znała praktycznie każdy tekst piosenki i głośno go śpiewała, co złożyło się na całkowite odśpiewanie Syren przez widownię w trakcie bisu. Jeżeli chodzi o sam występ na scenie, to setlista była praktycznie taka sama jak w marcu. Umówmy się, że mając 10 utworów na płycie nie bardzo można pokusić się o jakieś szczególne roszady w setliście.
Koncert zaczął się utworami Kokon i Lato 76, czyli tak jak zazwyczaj miało to miejsce. Publiczność obudziła się bardziej na trzecim utworze czyli Krótkie momenty skupienia i po tym numerze było juz tylko lepiej. Tańczący Rojas na scenie, szalejący tłum to wszystko składało się na niesamowite doznania. Widać, że czuje się na scenie jak ryba w wodzie. Do pierwszej części koncertu Rojek dorzucił cover Low - Over the ocean oraz utwór Johnego Casha Ring of fire w tanecznej wersji. Nie zabrakło świetnego wykonania Good day my angel z repertuaru Myslovitz czy Dom nauki wrażeń Lenny Valentino. Na bis były, jak już wcześniej wspomniałem, Syreny odśpiewane przez tłum (pierwszy raz!), Czas który pozostał również w dużej mierze odśpiewany przez publiczność oraz Pomysł 2. Gdy muzycy się kłaniali i schodzili już ze sceny, rozentuzjazmowana publiczność nie miała zamiaru się żegnać, Wielki aplauz i wspólnie wykrzyczane "Dziękujemy!" przekonało zespół aby zagrać jeszcze jeden utwór... Beksa... który również widownia wyśpiewała z Arturem.
Jedna z rzeczy, której Rojkowi nie można odebrać to to, że świetnie brzmi na żywo. Odkąd wydał solowy album stał się innym człowiekiem. Ciągle jest małomówny, ale to jego urok. W zamian za to tańczy i skacze po scenie co kiedyś było nie do pomyślenia. Towarzyszą mu doskonali muzycy, którzy bez wątpienia wnoszą do występów nie tylko genialną oprawę muzyczną ale także sporo pozytywnej energii. Można by dyskutować o tym jak wygląda granie na bis tych samych utworów, które były w podstawowym secie. Ale jak to widać dobitnie na przykładzie Artura, ten pomysł się sprawdził, w końcu składa się z ciągłych powtórzeń ;) Atmosfera na koncercie była bardzo dobra, podobnie jak nagłośnienie i cała techniczna otoczka. Jedyna rzecz, która mogła denerwować nie była związana z muzyką, a z ludźmi. Można było odnieść wrażenie, że część z nich przyszła nie na występ, a na spotkanie towarzyskie co mogło skutecznie utrudnić przyjemny odbiór koncertu.
Interesujesz się muzyką? Chcesz być na bieżąco?
Polub nasz profil facebook! ;)
0 komentarze: